Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Muzyka - moja pasja
wywiad przeprowadzony w Warszawie, 16.09.2005r.

Urodził się po to, żeby grać. Muzyka to nie tylko Jego "kobieta" - wielka miłość, ale również sposób na życie, swoista filozofia, metoda wyrażania emocji. Wielki talent w połączeniu z ogromnym doświadczeniem i profesjonalizmem pozwala stworzyć utwory, które zapadają w serce i pamięć słuchacza. Piotr Salaber - kompozytor, pianista, dyrygent, niewątpliwy geniusz swojego pokolenia, a przede wszystkim człowiek z wielką pasją.

- Wszystko, co Pan robi, robi Pan z pasją. Czy zdarza się Panu napisać coś mechanicznie, bez serca, np. bo gonią terminy, bo nie ma Pan natchnienia?

P.S.:
Nie, wydaje mi się, że byłoby to nieuczciwe. Czasami zdarza mi się pisać na ostatnią chwilę. Po tylu latach pracy możliwe jest skorzystanie z gotowego warsztatu, ale staram się tego nie robić. Zapisuję pomysły, dbam o to, żeby powstawało to pod wpływem impulsu. Tak, to jest z pasją.

- Jak to jest, kiedy ma Pan coś napisać? Tak po prostu siada Pan i pisze?

P.S.:
To zależy. W przypadku piosenek uczę się na pamięć przy najmniej jednej zwrotki i chodzę z tym. Pomysł sam przychodzi. Pisałem kiedyś muzykę do "Podróży Guliwera" w reżyserii Krystyny Jakóbczyk. Przed tym wyjechałem do Turcji. Tam, na odwrocie jakichś rachunków powstał szkielet muzyki do spektaklu, która zawierała subtelne elementy muzyki egzotycznej. W przypadku spektakli pomysły pojawiają się w trakcie prób. Bardzo tego pilnuję, żeby uczestniczyć w próbach. Zbieram emocje i wrażenia. Najbardziej skutecznym, choć trochę dziwnym sposobem zbierania materiałów, było przygotowanie do "Lotu nad kukułczym gniazdem" w reżyserii Wojtka Adamczyka. Mieliśmy konsultacje z psychiatrii, jeździliśmy do szpitala psychiatrycznego do Świecia, przyglądaliśmy się pacjentom. Spora część aury dźwiękowej powstała wówczas na podstawie szpitalnych dźwięków. Czasami też budzę się z gotowym pomysłem.

- Czy potrafi oddzielić Pan życie prywatne od zawodowego? Czy może dla artysty, dla jego duszy nie ma takiego podziału?

P.S.:
Próbuje. Taki podział jest konieczny, ale jest to bardzo trudne w przypadku, kiedy człowiek pracuje własnymi emocjami, a pomysły czerpie się z własnych doświadczeń, najczęściej tych najtrudniejszych. To są dwa światy, które się przenikają. Najbardziej widocznym przykładem nierozdzielności była "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego w reżyserii Andrzeja Bubienia. To wsysa człowieka.

- Czy bywa Pan zmęczony muzyką? Bywa tak, że ma Pan jej dość?

P.S.:
Tak, to mi się zdarzyło. Dotyczy to zewnętrznego świata muzycznego. Po szesnastu godzinach pracy nie włączam radia w samochodzie. Słyszę wtedy wszystkie instrumenty oddzielnie. Proszę mi wierzyć, to bywa męczące. Potrzebuję wtedy odpoczynku od dźwięku. To wynika z tego, że słuch też może być zmęczony. Rzadko bywa, że jestem zmęczony samą pracą. To rodzaj napięcia emocjonalnego, który powoduje, ze człowiek zapomina nawet o śnie.

- A jakiej muzyki słucha na co dzień kompozytor?

P.S.:
Bardzo różnej. Chopin od lat jest na jednym z pierwszych miejsc, ale także fugi Bacha, trochę jazz-rocka i samej klasyki jazzu. Raczej staram się nie słuchać muzyki z dziedzin pokrewnych tym, w których ja się poruszam, żeby sobie niczego nie sugerować, żeby zostawić sobie białą kartkę papieru w muzyce teatralnej, którą sam zapiszę.

- Co zadecydowało o tym, że wybrał Pan właśnie fortepian? Wybór, przypadek, przeznaczenie?

P.S.:
Na pewno przeznaczenie. Ja wierzę w to, że się rodzimy do konkretnych instrumentów. Fortepian jest moim żywiołem. Oczywiście idealnym środkiem wyrazu jest orkiestra symfoniczna, ale fortepian jest jedynym instrumentem, który sam w sobie jest w stanie wyrazić nasze emocje i uczucia. Nawet trudno by mi było to jakoś racjonalnie wytłumaczyć. Po prostu od zawsze wiedziałem, że to będzie fortepian. Przez wiele lat uważałem go za jeden z najtrudniejszych instrumentów do momentu, kiedy moja córka zaczęła grać na skrzypcach (śmiech - przyp. red.).

- Jest Pan wierny swoim instrumentom. Jak jest z kobietami?

P.S.:
(śmiech - przyp. red.) Wierność jest podstawą związku, jeśli taki związek istnieje. Znam ludzi, którzy umówili się ze sobą inaczej i tego nie rozumiem. Jeśli jest związek, to powinien opierać się na wierności. Ponieważ często jest tak, ze mieszkam w kilku miastach na raz, jestem w zawieszeniu, a pojęcie muzy nie jest wcale wyolbrzymione, muszę powiedzieć, że bliska obecność kobiety jest niezbędnie konieczna.

- Mówi się, że artystom najlepiej tworzy się w przełomowych momentach ich życia lub w obliczu niepowodzeń, zwłaszcza sercowych. Jak jest w Pana przypadku?

P.S.:
Przez wiele lat tak mi się wydawało, bo przez pewien czas utwory, które powstawały na etapie mojego rozwodu były najbardziej nasycone emocjami. Napisałem wówczas muzykę do "Makbeta", "Dziadów" i "Lotu nad kukułczym gniazdem", ale dzisiaj już wiem, że moja muzyka dla dzieci, ta najlepsza, powstała w okresie, kiedy byłem bardzo szczęśliwy. Także wracając do pytania, silne emocje - tak, ale niekoniecznie negatywne. Emocje są tworzywem, ale może rzeczywiście te wynikające z tych spraw sercowych, jak to Pani ujęła, są najbardziej inspirujące?

- Gdzie Pan szuka natchnienia, skąd czerpie inspirację?

P.S.:
Nie chcę, żeby to zabrzmiało zbyt górnolotnie, ale od samego początku muzyka jako system matematyczny próbowała odwzorować ład i harmonię panujące we wszechświecie i właściwie jeśli się dobrze rozejrzeć, w przyrodzie każdy element mógłby być punktem wyjścia do konstrukcji utworu muzycznego i specyficznej organizacji materiału dźwiękowego.

- W jakim wieku są Pana wielbiciele, a raczej wielbicielki?

P.S.:
(śmiech - przyp. red.) W bardzo różnym. Jest wiele młodych kobiet, ale nie brakuje pań w kwiecie wieku. Muszę przyznać, że są to zawsze bardzo miłe wyrazy sympatii.

- Pana największe marzenie?

P.S.:
Pomysł na moje największe marzenie jest jeszcze przede mną, a takim marzeniem na dzisiaj, na teraz, na zawsze od wielu lat jest ład i harmonia wokół mnie. Dotyczy to głównie moich relacji z ludźmi. Właściwie nie umiem pracować w atmosferze konfliktu.

- Najbardziej egzotyczne miejsce, które Pan odwiedził?

P.S.:
Było ich trochę. Bardzo egzotyczna była wyspa Komodo w Indonezji. Afryka była też bardzo magicznym kontynentem; Mombasa, Zanzibar w Tanzanii - kiedyś największy port przeładunkowy niewolników, a teraz miejsce tysiąca przypraw. Farma krokodyli w Jakarcie. Ale najbardziej? Jaskinia, do której wejście znajdowało się 27 metrów pod poziomem morza, z magicznym niebieskim światłem, przebijającym przez szczeliny.

- Pana autorytet?

P.S.:
Jest kilka takich osób. Właściwie są to zawsze ludzie, których spotkałem, poznałem, miałem okazję z nimi rozmawiać; Wojciech Kilar, Karlheinz Stockhausen czy mój serdeczny przyjaciel profesor Jan Bratkowski - profesor łódzkiej filmówki.

- Których współcześnie żyjących i tworzących kompozytorów muzyki klasycznej Pan podziwia? Są tacy?

P.S.:
To się pokrywa z moimi autorytetami. Na pewno Wojciech Kilar w dużym stopniu za umiejętność pogodzenia autonomicznej twórczości w dziedzinie muzyki poważnej z ogromnym dorobkiem w dziedzinie muzyki filmowej. Karlheinz Stockhausen za awangardowość w myśleniu o muzyce. Mimo swych siedemdziesięciu kilku lat, potrafi odważniej spojrzeć w przyszłość świata dźwięku niż większość z nas - trzydziestukilkulatków.

- Gdy był Pan małym chłopcem, marzył Pan kiedykolwiek o tym, by zostać policjantem, strażakiem, lekarzem, czy od zawsze Pan wiedział, że chce zostać pianistą?

P.S.:
Myślałem, że zostanę inżynierem elektronikiem tak, jak mój Tata. Konstruowałem różne urządzenia i maturę zdawałem w klasie matematyczno-fizycznej. Przez wiele lat myślałem, że muzyka będzie tylko moim hobby. Natomiast od momentu podjęcia decyzji o wyborze tego zawodu nigdy nie miałem wątpliwości co do słuszności tego wyboru. Robiłem też w życiu inne rzeczy; uczyłem angielskiego, oprowadzałem wycieczki Amerykanów po Seszelach, ale zawsze wiedziałem, że to tylko na chwilę, że nie umiem żyć bez muzyki.

- Który z Pana utworów jest Panu szczególnie bliski i dlaczego?

P.S.:
To jest chyba tak, jak z dowcipem - ten, który słyszeliśmy ostatnio, wydaje się nam najśmieszniejszy. Krótko po ukończeniu pracy nad jakimś utworem czuję się najmocniej związany właśnie z tą pracą, ale obiektywny osąd po czasie pozwala zdecydować się na "Missa Mundana" i moją muzykę dla dzieci, wydaną na płycie "Lokomotywa".

- "Missa Mundana" była w pewnym sensie przełomem w Pana dotychczasowej twórczości. Msza na chór, orkiestrę, solistów, organy i media elektroniczne - brzmi poważnie. Proszę opowiedzieć o tym przedsięwzięciu.

P.S.:
Historia tego utworu sięga 1993 roku, kiedy powstały szkice do pierwszych części. Później przez kilka lat projekt czekał na realizację. Silnym impulsem do ukończenia utworu było powstanie tekstów nieżyjącej już poetki Małgorzaty Szułczyńskiej. Fakt, iż utwór ten był dedykowany Ojcu Świętemu, a jego prawykonanie odbyło się kilkanaście godzin po Jego śmierci, nadało temu utworowi szczególnego znaczenia. Prawykonanie było transmitowane na żywo przez radio, a wiele osób nie zmieściło się w bydgoskiej Katedrze. Ten szczególny dzień, tłum słuchaczy i ponad stu wykonawców zdecydowało o wyjątkowości tego wydarzenia.

- Jakie uczucia towarzyszyły Panu podczas premiery "Missa Mundana", kiedy miał Pan przed sobą blisko stu wykonawców, a za plecami sześciuset słuchaczy, nie mówiąc o transmisji radiowej na żywo?

P.S.:
To była ogromna mobilizacja i satysfakcja trudna do porównania z czymkolwiek. Myślę, że to był jeden ze szczęśliwszych momentów w mojej pracy. Jest rzeczywiście coś niesamowitego w dyrygowaniu tak dużym zespołem wykonawczym, a do tego doszły przecież jeszcze dodatkowe emocje związane z tym szczególnym dniem.

- Autorka tekstów do "Missa Mundana", Małgosia Szułczyńska zmarła dwa lata temu. Nie zdążyła usłyszeć Waszego wspólnego dzieła. Podobno to była jej ostatnia praca...

P.S.:
Tak, niestety to była ostatnia rzecz, nad którą Małgosia pracowała. Chwilami miałem wrażenie, że to pisanie choć trochę mobilizowało ją w ostatnich miesiącach walki z chorobą. Jednocześnie niesamowite dla mnie jest to, że w tych tekstach nie ma zwykłego ludzkiego cierpienia. Jest Absolut, Czas, Wszechświat. To był chyba moment, w którym Małgosia była już ponad ziemskimi sprawami.

- Mieszane uczucia budzi Pana osoba w programie telewizyjnym "Joker", w którym był Pan jednym z prowadzących. Zaczęto kojarzyć Pana ze szklanym ekranem. Nie obawia się Pan, że ten wizerunek "wesołka" może przylgnąć do Pana?

P.S.:
Jest takie powiedzenia w naszej pracy, że jeśli nie ma cię w telewizji, to nie ma cię w ogóle. Nie istniejesz. W tym roku mija 20 lat od rozpoczęcia mojej pracy zawodowej i mam bardzo zdrowy stosunek do "występów telewizyjnych". Nie widzę niebezpieczeństwa takiego zaszufladkowania, gdyż ta praca stanowi tylko 10 % wszystkiego, co robię. Jednocześnie nie ukrywam, ze "Joker" pozwala mi na wypowiedzenie moich prywatnych sądów.

- Brał Pan udział w kursach u samego mistrza Karlheinza Stockhausena w Kolonii. Poznał go Pan osobiście, współpracował z jego synem. Jakie wrażenie wywarło na Panu spotkanie z człowiekiem, który w niemałym stopniu tworzy historię muzyki. Wspominał Pan kiedyś, że uczył się Pan o nim na studiach...

P.S.:
Szczególnie pierwsze spotkanie było dla mnie bardzo dużym przeżyciem. Miałem wtedy 32 lata. Było tam kilkudziesięciu kompozytorów z całego świata i byłem wśród nich jedynym Polakiem. To przecież były nie tylko zajęcia warsztatowe. Sam kontakt z tym rodzajem energii, patrzenia na świat był za każdym razem dla mnie impulsem do pracy i
ogromną inspiracją.


- Które ze zdobytych tam doświadczeń przydają się Panu najbardziej w pracy?

P.S.:
Myślę, że są to doświadczenia związane z problemem przestrzeni w muzyce. W pewnym stopniu wykorzystałem je w muzyce do "Lotu nad kukułczym gniazdem" na 6 grup głośników, czy w "Missa Mundana" w kwadrofonicznej muzyce elektronicznej stanowiącej jedną z warstw utworu.

- Uczy się Pan od wielkiego mistrza. Nie naśladuje go Pan?

P.S.:
Nie. To jest zupełnie inny system dźwiękowy. Kiedyś zapytałem Stockhausena o to, czy jest zainteresowany, by ktoś kontynuował jego sposób komponowania. Odpowiedział nieco poirytowany: "Jaki mój sposób? W ten sposób skonstruowany jest cały Wszechświat!"

- Ostatnio pracuje Pan nad muzyka filmową. To chyba nowe doświadczenie i nowe wyzwanie?

P.S.:
Tak, po ponad czterdziestu muzykach teatralnych przyszła kolej na film. Mam za sobą już pewne doświadczenia związane z muzyką filmową, ale po raz pierwszy jest to film fabularny. Ze ściśle muzycznego punktu widzenia ta praca nie różni się od pisania muzyki do teatru. Jednak od strony wyrazowej trzeba używać tutaj zupełnie innych środków. Oczywisty jest bowiem w przypadku takiej pracy ścisły reżim czasowy, wynikający z synchronizacji z obrazem.

- Nad czym obecnie Pan pracuje?

P.S.:
Lada chwila rozpoczną się próby do moich kolejnych realizacji teatralnych w Szczecinie i w Łodzi. Potem Gniezno, znowu Łódź i Warszawa. To są najbliższe plany. O dalszych nigdy nie mówię, żeby nie zapeszyć.

- Dziękuję za rozmowę.

Karolina Jarocka

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber