Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Muzyka na zakręcie
Gazeta pomorska, 03.09.2001r.


Gdy koncertował nad bydgoskim rynkiem na wysokości czterdziestu metrów, martwił się, że platforma niebezpiecznie drży. Wytrzymała. Teraz myśli, jak zorganizować występ pod wodą.

Czas filharmonii, które każą muzykom sterczeć na baczność przy instrumencie, minął. Nastała doba komputerów. Przyszłość należy do muzyki połączonej z widowiskiem, atrakcyjnym jak wodospad Niagara. Piotr Salaber (bydgoski kompozytor, który przeniósł się do Warszawy i jest kierownikiem muzycznym programu "Na każdy temat"), uczy się tej nowej muzycznej filozofii u jednego z najwybitniejszych światowych twórców, Niemca Karlheinza Stockhausena.

Bydgoski występ pod niebem miał z tą filozofią wiele wspólnego: - Strażacki podnośnik wyniósł mnie i moje instrumenty elektroniczne nad Stary Rynek. Trochę padało, mimo to ludzie przyszli. Myślałem, że się nie denerwuję. Dopiero po wszystkim poczułem, jak bardzo bolą mnie nogi. Jak widać od grania

w niecodziennych warunkach

mogą boleć różne rzeczy.

Trzy lata temu po raz pierwszy Piotr Salaber wybrał się na kurs mistrzowski do Kuerten pod Kolonią. Stockhausen miał już wtedy 70 lat, sześcioro dzieci, dwie żony (klarnecistkę i flecistkę) oraz dom według własnego projektu z dwunastoma pokojami, bo tyle jest w oktawie półtonów. Niedawno z rąk króla Karola Gustawa odebrał Polar-Prize, coś w rodzaju muzycznego Nobla.

Niemiecki kompozytor uważa się za demiurga, który pochodzi z Saturna i kiedyś tam wróci. A ponieważ zna pięć języków, studiował fonetykę, elektroakustykę, fortepian i kompozycję, a ostatnio też astronomię (potrzebną mu do cyklu oper "Light"), mówią na niego Leonardo da Vinci naszych czasów.
- Z pewnością jest kontrowersyjny, ale geniuszu trudno mu odmówić - twierdzi Piotr Salaber. - Najchętniej wyburzyłby wszystkie stare sale koncertowe świata, bo tam muzycy muszą siedzieć w jednym miejscu. On każe swojej orkiestrze i solistom chodzić tak, by dźwięki docierały do słuchaczy z różnych stron. Każdy jego utwór zapisany jest nie tylko w postaci nut - Stockhausen rysuje, jak ma się przemieszczać dźwięk po sali. Wygląda to jak rysunki konferencyjne. Czasem na nudnych zebraniach kreśli się linie, które krążą w prawo, w lewo, po przekątnej.
Poza tym niemiecki kompozytor jako jedyny na świecie posługuje się oktofonią. Co to takiego? Stereo ma dwa kanały, a oktofonia osiem. Dźwięki napływają z każdej strony głowy, zatrzymując się na chwilę w różnych odległościach od uszu, po to tylko, by wykonać skręt i podążyć w dalszą drogę.
Ale przede wszystkim

kocha widowiska,

bo widowisko jest jak wielki system nerwowy koncertu. Muzyka bez widowiska to jak człowiek, który leży w łóżku bez czucia.
Dlatego podczas wykonania jednego z utworów Stockhausena na scenę zawsze wpada woźny i krzyczy: - Właściciel samochodu takiego a takiego z rejestracją taką a taką proszony jest o natychmiastowe jego przesunięcie, inaczej samochód odholuje policja. Dyrygent rzuca pałeczkę i biegnie do wyjścia. Ktoś z chóru wychodzi, staje za pulpitem, zaczyna dyrygować. Koncert trwa.
Wykonawcy u Stockhausena muszą jednocześnie grać, tupać i śpiewać lub gwizdać. Podczas wykonania "Furii Lucyfera", bardzo trudnego utworu, dobrze bawią się nawet dzieci. A to dlatego, że na scenie pojawia się Lucyfer w dwóch postaciach: śpiewaka basso profondo i mima, który go przedrzeźnia. Dwuosobowy stwór, w partyturze określany jako "Lucypolip", w pewnym momencie zaczyna nawet walczyć z wykonawcą muzyki elektronicznej.
Innym razem podczas koncertu staruszek uderza laską w scenę i pyta, dlaczego wszyscy nie pójdą wreszcie do domu. Wtedy otwiera się klapka w podłodze i wyjeżdża czołg.
A znowu na zamówienie władz Amsterdamu Stockhausen skomponował "Kwartet smyczkowy helikopterowy" na cztery helikoptery, kwartet smyczkowy i czterech pilotów. Żeby go wykonać, na kilka godzin zamknięto lotnisko w stolicy.

Każdy dzień kursu

mistrzowskiego ma ściśle określony plan: pobudka - godzina siódma trzydzieści, najpierw joga, potem śniadanie. Od godziny dziesiątej trwa otwarta próba, którą prowadzi Stockhausen. I tak do obiadu. Od godziny szesnastej zaczynają się zajęcia z kompozycji, które często przeradzają się w luźną dyskusję na tematy dla wszystkich muzyków ważne.
Do Kuerten przyjechało sto trzydzieści osób, w tym czterdziestu kompozytorów z dwudziestu pięciu państw. Piotr Salaber był jedynym kompozytorem z Polski.
- Oczywiście, nie chodzi o to, żeby teraz kopiować to, co robi Stockhausen - mówi. - Ale jego pojmowanie muzyki jest mi bliskie. A ponieważ planuję prapremierę dużego utworu orkiestrowego, myślę, że będzie się można o tym przekonać.
Plany i to całkiem realne są takie, by "ta rzecz, o której nie mogę jeszcze nic powiedzieć" została wykonana w połowie przyszłego roku w Bydgoszczy.
I na pewno będzie kilka niespodzianek.
Był też pomysł, żeby na otwarcie bydgoskiego aquaparku zrobić koncert podwodny. Instrumenty trzeba by zafoliować, na widowni ustawić system wzmacniaczy.
Bydgoski aquapark na razie nie powstał, ale wiadomo, że taki właśnie koncert Piotr Salaber wykona w aquaparku warszawskim. Jeśli będzie taka możliwość - powtórzy go u nas. - Profesor Selima Morska kazała mi kiedyś zakrywać klawiaturę materiałem i grać. Chodziło o to, żebym nie widział klawiszy, a uderzał w nie tak mocno, by wydobyć czysty dźwięk mimo tkaniny. W naszym ostatnim pomyśle jest coś podobnego: folia i woda, które są dla wykonawcy sporym utrudnieniem.
I dodaje: - Niektórzy mogą rysować kółka na czole,

mnie to nie przeszkadza.

Każdy tak naprawdę sam wie, ile jego praca jest warta. Nauczył mnie tego kiedyś Tadeusz Kocyba, ten, który napisał muzykę do Bolka i Lolka. Przyjechał, gdy w Bydgoszczy trwały próby "Balladyny" z jego muzyką. Odbierałem go z dworca, a że człowiek jest starszy, chciałem być miły. I mówię: wychowałem się na pańskiej muzyce i ta do "Balladyny" też bardzo ładna... A on na to: "Nie pier... ol pan, już ja sam dobrze wiem, co tam napisałem".

Anita Chmara

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber