Biografia
Kompozycje
Recenzje
Płyty
Mp3
video
Foto-Album
Kontakt




Krakatau - krater bez fajerwerków i tender na dnie
Ilustrowany Kurier Polski, 28-30.01.1994r.

Krakatau zaskakuje zwykle swą ponurą scenerią zakochanego w bajecznie zielonej roślinności tropiku podróżnika, przemierzającego Cieśninę Sundajską między Jawą a Sumatrą, zmierzającego z Jakarty do Singapuru. Kiedy pewnego dnia w 1883 roku rostąpiła się woda i w gigantycznym wybuchu wyłonił sie wierzchołek wulkanu polemiona zamieszkujące okoliczne wyspy uwierzyły, że bogowie zstąpili na ziemie. Mimo iż owe ponad 800 metrowej wysokości wzniesienie otacza obecnie wąski pas zieleni u podnóża - widok jest niezwykły. Podczas gdy na wszystkich okolicznych wyspach nie sposób dostrzec choćby piędzi ziemi spod gęstwiny roślinności, Krakatau jest czarny, z niewielkimi smugami białych popiołow. Nasz statek rzucił kotwicę w odległości kilkuset metrów od brzegu i dalszą podróż odbyliścmy tenderem - bardzo nowoczesną, szybką, wyposażoną w dwa silniki strumieniowe o mocy 400 KM każdy łodzią, mieszczącą 35 osób - jak się później okazało po raz ostatni. Widok plaży jest szokujący, bowiem jest ona absolutnie czarna co sprawia, że i otaczająca ją woda nabiera smolistego koloru. Popioły, nieustannie płukane przez wodę nie brudzą, więc z powodzeniem można tam zażywać kąpieli słonecznej nawet na białym ręczniku. Droga na szczyt rozpaczy zaczyna się bardzo łagodnie ale dość szybko wygodna ścieżka staje się bardzo stroma i wąska. Luźny żużel usuwa się spod nóg nie dając oparcia. Mniej więcej w połowie drogi zaczyna dawać o sobie znać temperatura. Wulkan co prawda od kilku lat nie uaktywniał się ale wokół widoczne są ślady mniejszych wybuchów. Spod powierzchni wydobywają się kłęby pary i dymu co nadaje okolicy charakter iście piekielny, a podłoże coraz bardziej grzeje przez podeszwy butów. Jeszcze parę kroków i nareszcie szczyt i ... rozczarowanie. W kraterze głębokim na kilkadziesiąt metrów widać jedynie zastygłą skorupę. Nie ma fajerwerków iskier i rozgrzanej lawy. Droga powrotna również nie wygląda zachęcająco. Bardzo trzeba uważać gdzie się stawia stopy, bo jeden nieuważny krok grozi zjazdem w dół po gorącym żużlu. Widok ze zbocza na zatokę jest zniewalający, ale w tym właśnie momencie zauważuliśmy, że między naszym statkiem a brzegiem nie widać ani śladu tendera. Jednocześnie w moim radiu dał się słyszeć zdenerwowany głos kapitana wzywającego lekarza na brzeg. W chwilę później lekarz odpłynął w kierunku statku a my wyraźnie już zobaczyliśmy, że nasz tender coraz bardziej pogrąża się w wodzie, a wokół pływają kamizelki ratunkowe. Sytuacja stała się dramatyczna bo krótko przed wypadkiem kilka osób wracało przecież na pokład. Na szczęście przez radio dowiedzieliśmy się, że w momencie zatonięcia nikogo nie było w środku, a łódź najprawdopodobniej zerwała cumy i nabrała wody przez otwartą platformę na rufie. Akcja ratownicza obserwowana przez nas z brzegu nie przyniosła jednak oczekiwanych rezultatów pomimo, że włączyli się do niej Indonezyjczycy z małego kutra rybackiego łowiącego akurat w pobliżu. Również dla nich nie był to chyba najszczęśliwszy dzień bo w pewnym momencie ich łodzią wstrząsnął wybuch i dwóch rybaków wypadło za burtę. Na szczęście były to "tylko" kłopoty z silnikiem, nikomu nic się nie stało i po chwili akcja mogła toczyć się dalej, ale napełniony wodą tender to ciężar przekraczający możliwości naszych statkowych dźwigów, niebyło również możliwości wypompowania wody z wnętrza. Po ponad czterech godzinach usiłowań nasze wyprodukowane w Norwegii cacko za pół miliona dolarów przepada bezpowrotnie. Atmosfera była przygnębiająca ale przynajmniej nikomu nic się nie stało. Kapitan oznaczył jeszcze dokładnie miejsce wypadku na mapie, co miało później pomóc w poszukiwaniach. Niestety jak się okazało, specjanie zorganizowana przez towarzystwo ubezpieczeniowe ekspedycja płetwonurków nie zdołała odnaleźć łodzi - może zdołali ją podnieść Indonezyjczycy? W każdym razie, jeszcze tego wieczoru podnieśliśmy kotwicę i udaliśmy się w stronę Singapuru a podczas przyjęcia kapitańskiego na pokładzie niepodzielnie królował stary przebój Presley'a "Love me TENDER".

Piotr Salaber

Początek strony


Wszelkie prawa zastrzeżone- copyright Piotr Salaber