Ewa Adamus-Szymborska, Zofia Pietrzak, Zdzisław Pruss, 2000r.SALABER PIOTR- Muzyk i kompozytor, którego przygoda z teatrem rozpoczęła się w 1994 r., kiedy to dyrekcję bydgoskiej sceny obejmował Wiesław Górski, a razem z Andrzejem M. Marczewskim pożegnał się z Bydgoszczą także Tadeusz Woźniak. I tym samym stanowisko kierownika muzycznego Teatru Polskiego czekało na nowego człowieka. Okazał się nim młody, ale już artystycznie zweryfikowany i warsztatowo doświadczony absolwent bydgoskiej Akademii Muzycznej. Pierwsze ostrogi zdobywał jako kompozytor i piosenkarz w ruchu studenckim. Otrzymał wyróżneinie na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie (1985), zaśpiewał w opolskich "Debiutach", występował w autorskim tandemie z tekściarzem Mariuszem Trzaską, kooperował z kabaretem "Czacha". Przygodę życia, a jednocześnie twardą szkołę... muzyki użytkowej, przeszedł w kilku dalekomorskich rejsach jako członek orkiestry. Grając na statku i akompaniując wciąż nowym i dostarczanym przez... helikopter solistom, doskonalił swój warsztat, biegłość w dostosowywaniu sztuki do warunków i okoliczności. Samo życie!
Dostawałem setki nut i musiałem je przez noc "rozczytać", bo następnego dnia trzeba było grać. Z takimi to uniwersalnymi rekomendacjami wrażliwego artysty ze studenckiego klubu i biegłego klezmera z pasażerskiego statku rozpoczął Salaber pracę w teatrze. Już pierwsza opracowana przez niego muzycznie premiera, a był to "Pamiętnik z powstania warszawskiego" wg M. Białoszewskiego, była obiecującą zapowiedzią, że młody muzyk rozumie scenę i że w skomplikowanej materii teatralnej czuć się będzie jak ryba w wodzie. Następne premiery: "Pożądanie schwytane za ogon" P. Picassa i "Anioł na dworcu" J. Abramowa prognozę ową potwierdziły. Wielkim atutem Salabera stało się to, że muzykę w teatrze od samego początku traktował nie tylko
ilustracyjnie i użytkowo.
Jest coś metafizycznego w dźwięku pojawiającym się nie na sali koncertowej, a w świetle reflektorów na tle scenografii, pomiędzy postaciami stworzonymi przez aktorów. Fascynujące jest również to, że w każdym spektaklu mogę posługiwać się innymi środkami wyrazu muzycznego. Np. w "O, beri-beri" gram z kwartetem smyczkowym, w "Pępku żony policjanta" z kontrabasem i perkusją, w "Pożądaniu schwytanym za ogon" posługuję się fortepianem preparowanym i mediami elektronicznymi.Teatralna muzyka Salabera trafiała nie tylko w gusta publiczności, ale także w oczekiwania i kryteria recenzentów. Zdarzało się, że w spektaklach jednoznacznie negatywnie ocenionych (by nie rzec- skopanych) podkreślano walor muzyczny jako jedynie pozytywny element całości. Nic więc dziwnego, że obejmujący po W. Górskim dyrektorską schedę Andrzej Walden ani myślał zmieniać dotychczasowego kierownika muzycznego- co więcej- dał mu jeszcze większe pole do popisu. Salaber, coraz bardziej zapracowany, bo realizował już zamówienia z innych teatrów, potrafił z tego skorzystać. Jego kompozytorskie wizje nabierały coraz większego rozmachu, by rozbłysnąć prawdziwą pełnią "Dziadach" A. Mickiewicza realizowanych przez A. Waldena w nastrojowej kościelnej scenerii. Ta muzyka poruszała nie tylko widzów, ale także- co zdarza się raczej nieczęsto- samych aktorów. Recenzenci prześcigali się w zachwytach, a nawet pełnych egzaltacji peanach. Najspokojniej, ale też jakże pozytywnie zareagował P. Szarszewski, tak kończąc swoja mocno wybrzydzającą recenzję:
Specjalne podziękowanie za długo jeszcze brzmiącą w uchu po wyjściu z kościoła muzykę skomponowaną przez Piotra Salabera. Oprócz
twórczej i jakże czasochłonnej (bo to i próby, i nagrania) pracy w teatrze współpracuje Salaber (i dalekie, także zaoceaniczne, podróże odbywa) z kabaretem Masztalskich, zasiada przy fortepianie w Orkiestrze im. J. Straussa, organizuje i współtworzy gwiazdkowe koncerty dla dzieci w Filharmonii Pomorskiej, nagrywa kasety i płyty, pokazuje się jako akompaniator i czasem piosenkarz w koncertach estradowych, opracowuje muzycznie (na zmianę z Bogdanem Ciesielskim) "Szopki bydgoskie" i radiowo- telewizyjne reklamy. Jako troskliwy ojciec wspomaga muzyczne zdolności córki Taidy i dba o należyty rozwój duchowy syna Mateusza. Bardzo ucieszyła go nagroda BIK-u za 1997 rok (razem z Krzysztofem Canderem- plastykiem), a także udział w I Mistrzowskich Kursach Interpretacji i Kompozycji prowadzonych przez Karlheinza Stockhausena. Marzy mu się wielki musical "Cygańska miłość" w oparciu o "Chatę za wsią" J.I. Kraszewskiego i jeszcze o wiele, wiele innych wspaniałych dokonań muzycznych i teatralnych. Ma od lat ustaloną hierarchię wartości. Na pierwszym miejscu jest muzyka, na drugim- szczupłe brunetki, na trzecim- słodycze. Mimo że sam wiele już osiągnął, to sąjednak ludzie, którym szczerze zazdrości: tubylcom z Seszeli- że żyją bez zegarków, a Markowi Czekale, szefowi Orkiestry im. J. Straussa- że żyje za pan brat z komputerem. Na pytanie o ulubioną formę leniuchowania ten niespotykanie zapracowany człowiek odpowiada:
Sporo jeżdże i przy kierownicy odpoczywam. Ale najbardziej ciągnie mnie do wody- mam w końcu licencję płetwonurka. Leniuchowanie na dnie jeziora- to jest to!
Zdzisław Pruss